"Żyję od wieków. Wielu starało się stawić mi czoła. [...] Moja transcendencja (ascension to coś w stylu obwołania się bogiem; do słownie jest to (wniebo)wstąpienie, ale tu średnio pasuje) jest nieunikniona. Dzień, rok, tysiąclecie - to bez znaczenia. Jestem cierpliwy jak skała i mam wolę gwiazd."
W skrócie chodzi o to, że Imperator stał się tak potężny i bliski nieśmiertelności, że jego egzystencja stała się czymś zupełnie innym od życia zwykłych istot - nie odczuwał emocji, upływu czasu, mógł czekać przez miliony lat i poświęcić całe życie w galaktyce dla swego ostatecznego planu - zostania bóstwem władającym odrodzonym wszechświatem. Idea nieco abstrakcyjna, ale osoba z takimi ambicjami ma nieco zaburzone postrzeganie rzeczywistości

Osobiście Imperator kojarzy mi się w pewien sposób ze Żniwiarzami z uniwersum Mass Effecta - przekonani o swojej wszechmocy i nieomylności, zdolni dokonywać zniszczeń na niewyobrażalną skalę.